A tak o naszym pięknym drzewie rozpisuje się prezes Fundacji AVE:
„Gdy był jeszcze malutki, czuł swąd wojennej pożogi trawiącej okolice w lipcu 1656 roku, kiedy Szwedzi i Brandenburczycy najechali Rzeczpospolitą. Wszystko wokół spłonęło podczas krwawej trzydniowej bitwy. Wówczas pojawił się on – posadzony być może ręką bernardynów, którzy razem z miejscowymi odbudowywali wieś po zniszczeniach wojennych. Widział, jak pobożni zakonnicy wznoszą na powrót w 1717 roku drewniany kościółek na prośbę królowej Bony. Nie przypuszczał, że wraz z nim dotrwa do XXI wieku, gdy świątynia będzie najstarszym drewnianym kościołem wielkiej Warszawy, a on sam stanie się jednym z najstarszych dębów.
Mógł przecież zniknąć tyle razy. Na przykład nie zginął od siekier i toporów olędrów, którzy mogli właśnie z niego zbudować jeden ze swoich słynnych domów, z jednym wspólnym wejściem dla ludzi i zwierząt ujarzmiając okoliczne bagna…
Nie zniknął w lutym 1831 roku, gdy nieopodal spotkali się powstańcy Krukowieckiego z Moskalami spieszącymi pod Olszynkę a po dwudniowej zaciętej walce „Białołęka była zawalona trupami Rosjan”. Albo wtedy, gdy wchodzili tu czerwonoarmiści jesienią 1944 roku, a Niemcy „wycinali” czołgami lasy i drzewa, żeby ułatwić decydujące starcie.
Przetrwał…
Choć potop szwedzki tak odległy, to nasz Dąb na Białołęce tak bliski! Stał się dębem warszawskim, a od 2017 roku trafił do rejestru pomników przyrody. Jakże dumnie to brzmi!
I szumi dziś o niezwykłej przeszłości, która jest natchnieniem dla współczesnych, i punktem wyjścia do walki o park z alejkami, ławkami, kwietnymi rabatkami i świetlną białołęcką fontanną, miejscem tak potrzebnym w świeżo zabetonowanej dzielnicy, której dzielnie strzeże.”